Druga część mojej kulinarnej relacji z Maroka poświęcona jest słodkościom. Pod tym względem jest tam w czym wybierać. Mimo że na co dzień nie jem cukru, w czasie podróży próbuję również słodyczy. Niczego nie żałuję ;)
Ciasteczka - przeważnie z dodatkiem migdałów i miodu. Kaab el Ghazal mają charakterystyczny zagięty kształt i wypełnione są nadzieniem z migdałów z cynamonem i wodą z kwiatów pomarańczy. Chebakia to smażone w głębokim tłuszczu i maczane w miodowym syropie ciasteczka o nieregularnym kształcie. Oprócz tego można kupić m.in. briouats, nugat, okrągłe migdałowe ciasteczka, baklawę.
Pączki (sfenj) - wprawdzie bez nadzienia, ale naprawdę smaczne. Szczególnie świeżo po usmażeniu, jeszcze ciepłe, posypane cukrem. W Fezie sprzedawano je po 10 MAD.
Orzechy w miodzie - słodycze w stylu sezamków, ale nie tak twarde ;) Przede wszystkim fistaszki, ale też migdały, nerkowce itd. Kupiłam je w Essaouirze, kosztowały 1 MAD (0,40 zł) za sztukę.
Ciągnące ciasteczka - trochę jak makaroniki, ale o dużo lepszej konsystencji. Niestety bardzo słodkie, ale i tak warto ich spróbować. Na suku w Agadirze jedna sztuka kosztowała 1 MAD.
Śniadanie na słodko - w większości przypadków na takie jest się skazanym. Na zdjęciu widać ogórki, które nałożyłam na talerz, gdy miałam jeszcze nadzieję, że uda mi się skomponować śniadanie na ostro ;) Oczywiście jajka czy sery też się zdarzają, ale akurat w tym hotelu w Casablance już ich zabrakło, dlatego postawiłam na placki baghrir i rghaif z miodem, figi i daktyle.
Daktyle - chyba nie trzeba do nich zachęcać. W Maroku sprzedaje się wiele odmian, ale większość pochodzi z innych krajów, np. z Tunezji. Ceny daktyli zwykle mieszczą się w przedziale 40-80 MAD (16-32 zł) za kilogram. Najdroższe są te lokalne - okrągłe i bardzo słodkie.
Owoce i świeżo wyciskane soki - w Maroku nie można ich sobie żałować! Najbardziej popularne (i tanie) są pomarańcze. Porcję świeżego soku z tych owoców można kupić już za 4 MAD (ok. 1,50 zł). Szczególnie polecam natomiast sok z granatów (20 MAD, czyli ok. 8 zł; na placu Dżemaa el-Fna w Marrakeszu). Z owoców w Maroku próbowałam pomarańczy, bananów (odmiany podobno dużo smaczniejszej od dostępnych w Polsce, co wcale się nie potwierdziło), mandarynek, truskawek i... opuncji. To kolczaste owoce rośliny z rodziny kaktusowatych. Uliczny sprzedawca obierał je i podawał na wykałaczce. Warto spróbować, ale nie zachwycają smakiem, są trochę mdłe.
Słodka herbata z miętą i ciasteczka - zamawiasz jedno, drugie dostajesz, czy tego chcesz, czy nie (oczywiście nie za darmo), przynajmniej tak było na starym mieście w Fezie. Połączenie zabójcze z uwagi na dużą zawartość cukru, ale smakowo - całkiem niezłe.
Smoothie z awokado - nazywany też sokiem z awokado. Marokański specjał na bazie mleka, często z dodatkiem daktyli i migdałów. Lekko słodki (a przynajmniej taki mi się trafił) i bardzo smaczny. W hotelowej kawiarni w Fezie kosztował chyba 18 MAD.
Bosh, ależ mi zrobiłaś smaka!
OdpowiedzUsuń