niedziela, 27 maja 2018

Gdzie zjeść w Edynburgu?


W Edynburgu byłam tylko tydzień, w dodatku w ciągu tego czasu wyjeżdżałam trzy razy poza to miasto, ale i tak udało mi się zjeść w wielu miejscach, w których chciałam. Bardzo się starałam ;) i czasem dałam radę w ciągu dnia pójść na mieście na śniadanie, obiad i kolację. Zwiedzać też uwielbiam, dlatego wybierałam raczej lokale, w których nie spędza się dużo czasu, a można, raczej niedrogo, zjeść coś ciekawego.


Na pierwszym zdjęciu możecie zobaczyć szkockie śniadanie (7,20), które jadłam w Cafe Class. Składało się z dwóch kiełbasek, dwóch plastrów (chudego) boczku, sadzonego jajka, pieczonych pieczarek, porcji haggis, ziemniaczanego scone, fasolki oraz tosta z masłem. Jak można się domyślić, jest to bardzo sycąca porcja, po której nie jest się głodnym przez prawie cały dzień. Do tego naprawdę smaczna, oprócz średnich kiełbasek i fasolki.

Oprócz tradycyjnych dań warto oczywiście zjeść coś z kuchni świata. Polecam popularny tajski lokal Ting Thai Caravan. Trzeba trochę poczekać w kolejce przed wejściem, ale warto. Zamówiłam tam smażoną kaczkę z dżakfrutem, pak choi, pomidorkami,  tamaryndowcem i miodem (6,80), do tego ryż kokosowy (1,80)  - widoczne powyżej. Aromatycznego i delikatnego mięsa było całkiem sporo, a całość podlano słodkawym sosem.


Może po blogu tego nie widać, ale uwielbiam kuchnię koreańską. Dlatego musiałam wybrać się do jakiejś restauracji ją serwującej. Zadecydowałam się na Cafe Andamiro, którą szczerze polecam z uwagi na przemiłą obsługę i pyszne jedzenie. Wybrałam tam bibimbap (7,99), czyli podany w gorącej kamiennej misce ryż z warzywami, wołowiną i surowym jajkiem, które ścina się po wymieszaniu wszystkich składników. Do tego bardzo udanego dania podano małą porcję równie smacznego miso z tofu.


Kolejną restauracją wartą rekomendacji jest Dishoom. Polecił mi ją mój gospodarz z Airbnb (przy okazji zachęcam do rejestracji na tym portalu przez ten link, otrzymacie zniżkę 100 zł na pierwszą rezerwację) i się nie zawiodłam. Zamawia się tam kilka małych dań i komponuje swój posiłek, w dodatku to miejsce, do którego najlepiej wybrać się w kilka osób i zjeść po trochu różnych potraw, zgodnie z indyjskim zwyczajem. Wybrałam tam samosy z warzywami (4,20), bhel, czyli sałatkę z ekspandowanego ryżu, chrupiącego makaronu nylon sev, granata, pomidorów i ziół (4,50) oraz specjał szefa kuchni - salli boti (11,90), wywodzące się z kuchni Parsi. To jagnięcina w aromatycznym sosie, posypana salli (chrupiącymi paluszkami ziemniacznymi) i podana z plackiem roti. Wszystko było pyszne i bardzo aromatyczne.


Mieszkanie, w którym się zatrzymałam, położone było w pobliżu Haymarket. Miałam stamtąd niedaleko do greckiego bistra Ola Kala. Zamówiłam tam mały talerz różnych grillowanych mięs (9,80) - dostępny jest też duży, ale to już raczej porcja dla 2-3 osób. Składała się na niego kiełbaska, szaszłyk i kawałki pieczonego mięsa, do tego tzatziki, warzywa, frytki i pita. Mięso było bardzo smaczne, miękkie i dobrze przyprawione.


Przed wyjazdem sprawdzałam, gdzie warto zjeść i zwróciłam uwagę na The Pakora Bar. Dobrze, że nie pominęłam tego miejsca, bo jest tam naprawdę smacznie! Specjalizuje się, zgodnie z nazwą, w pakorze, czyli indyjskiej smażonej w głębokim oleju przekąsce w cieście z mąki z ciecierzycy. Można zamówić tam m.in. mieszankę sześciu rodzajów (6,50), ja wybrałam z kurczakiem, serem paneer, haggis, black pudding, bakłażanem i warzywami. Za śmieszne pieniądze można całkiem nieźle się najeść i spróbować szkockich przysmaków, czyli haggis i black pudding w nietypowym zestawieniu.


W Glasgow próbowałam pizzy w Paesano, dlatego w Edynburgu również musiałam dać jej szansę. Padło na niewielką pizzerię Dough, w której sprzedaje się również pizzę na kawałki. Za 2 funty spróbowałam margherity. Miała smaczne ciasto i dużo sera, ale też była za słona. Nie wiem, jak oni to robią ;)


Oprócz szkockiego śniadania chciałam spróbować też dań obiadowych. Miałam upatrzone inne miejsce, ale kilka razy przechodziłam koło restauracji Makars, która mnie zainteresowała. Podają tam szkocki comfort food. Wszystkie dania serwowane są z gniecionymi ziemniakami z różnymi dodatkami do wyboru. Ja zdecydowałam się na haggis z sosem z whisky i musztardą oraz puree ziemniaczane z black pudding (12). Oba te podrobowe wynalazki naprawdę mi smakują, ale nie przebiją polskiej kaszanki, która jest o wiele bardziej wyrazista. Danie w Makars świetnie skomponowano, a sos był kremowy i świetnie podkreślał smak całości. Pewne zastrzeżenia mam do obsługi - zwrócono mi uwagę, że przestawiłam krzesło (żeby położyć swoje rzeczy), bo niby przeszkadza w przechodzeniu, ale ja je wcześniej wsunęłam, w dodatku nie stało w ruchliwym przejściu. Oprócz tego po prostu obsługa ogólnie nie była zbyt miła. Mimo tego nie odradzam tej restauracji, bo jedzenie mają w porządku.


Pora na coś niezbyt fotogenicznego - pieczonego ziemniaka wypełnionego haggis (wielkość regular - 4,50) z Tempting Tattie. To podobno bardzo popularna przekąska, a raczej sporych rozmiarów danie. Całkiem smaczne! Do wyboru jest wiele dodatków, takich jak np. masło, ser, sałatka jajeczna, sałatka z tuńczyka, kurczak tikka masala czy pieczona fasolka.


Kolejne niezbyt piękne, za to smaczne jedzenie - długo pieczona wieprzowina z Oink. Przede wszystkim sprzedawane są tam kanapki z tym mięsem, ale jest też wersja w pudełku (5,30). Do wyboru są też dodatki: cebula z szałwią lub haggis oraz sosy - ja wybrałam serowy z chili. Potem trochę żałowałam, że nie zdecydowałam się na wersję z bułką, bo samo mięso z dodatkami było troszkę zbyt słone. Ale i tak było niezłe.


Muszę wspomnieć też o lokalu, w którym niezbyt mi smakowało, a po przeczytaniu recenzji przed wyjazdem nastawiałam się, że zjem tam coś niesamowicie smacznego. Chodzi o Bread Meats Bread. Upatrzyłam tam sobie Raspoutine (6) - wersję poutine (czyli kanadyjskiego dania składającego się z frytek, sera cheese curd i sosu pieczeniowego) z dodatkiem boczku i cheddara. Byłam świadoma, że to musiało być ciężkie! Zjadłam tylko 1/3. Ale nie spodziewałam się, że do tego będzie aż tak mdłe i słone. Wystarczyłoby nie solić frytek i zrobić mniej słony sos. Mimo że mi nie smakowało, chętnie dałabym szansę tamtejszym burgerom, bo podobno są świetne.

Jak widać na mapce, większość opisanych przeze mnie miejsc znajduje się w pobliżu głównych atrakcji Edynburga, dlatego pewnie przy okazji zwiedzania na nie traficie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za Wasze komentarze!