Pora na drugą część mojej kulinarnej relacji z Budapesztu, poświęconą słodkościom. Warto zacząć od najstarszej cukierni w tym mieście - Ruszwurm (Szentháromság utca 7). Została założona w 1827 roku. Ciasta bardzo przypadły mi do gustu (powyżej widać ciasto z lekkim musem orzechowym, tort czekoladowo-kasztanowy, strudel z wiśniami i słone ciastko z serem), ale jeszcze lepsze były lody, szczególnie z gorzką czekoladą.
Przed wyjazdem, jak zwykle, szukałam w internecie lokali, w których warto zjeść. Przeważnie ten sposób się sprawdza, ale czasem po odwiedzeniu ich czuję się trochę zawiedziona. Tak było w przypadku lodziarni Gelarto Rosa (Szent István tér 3). Wyróżnia się ona tym, że porcje lodów układane są w kształcie róży, co wydawało mi się ciekawym pomysłem. Niestety takie rozwiązanie powoduje, że poszczególne smaki zlewają się ze sobą. Do tego same lody były dość wodniste i raczej przeciętne w smaku, choć zdarzały się "perełki", np. śliwkowe.
O lodziarni Fragola (Nagymező utca 7) również przeczytałam, ale zawiodłam się na niej jeszcze bardziej ;) Niektóre smaki były wyjątkowo nieudane, szczególnie lody makowe - gorzkie i niezjadliwe. Inne były lepsze, ale wybór lodów nie powinien przypominać loterii.
Będąc na Węgrzech koniecznie spróbujcie drożdżowego ciastka o nazwie kurtosz (kürtőskalács). Przypomina
komin, wewnątrz jest miękkie i puszyste, natomiast na wierzchu dobrze wypieczone i chrupiące. Można wybrać wersję klasyczną lub inne - ja zdecydowałam się na kurtosza obtoczonego w orzechach. Był niepozorny, ale pyszny. Do tego idealny do dzielenia się.
Przechodząc ulicą Andrássy trafiliśmy na sklep firmy Bonbonetti od 150 lat produkującej wyroby czekoladowe. To chyba taki węgierski Wedel ;) Tylko że dużo gorszy od naszego. Cukierki, których miałam okazję spróbować, nie powalały. Sam sklep był bardzo fajny, pomysłowo urządzony. Niezłym rozwiązaniem są też czekolady na różne okazje, widoczne na czwartym zdjęciu poniżej.
Znanym węgierskim deserem są naleśniki. Poniżej wersja z lodami, bitą śmietaną i sosem czekoladowym, całkiem przyjemna. Na kolejnym zdjęciu widać tort Esterhazy, składający się z blatów orzechowo-bezowych, przełożonych maślanym kremem. Obu deserów próbowałam tylko po kawałeczku, ale i tak nieźle się zasłodziłam, więc radzę uważać :)
Przed wyjazdem słyszałam, że węgierski oblany masą kakaową batonik twarogowy Túró Rudi jest szczególnie lubiany. Stojąc w kolejce do kasy w sklepie spożywczym zauważyłam go w lodówce i oczywiście kupiłam do spróbowania. Niestety bardzo mnie rozczarował - był przeraźliwie słodki, a kwaśny smak sera właściwie niewyczuwalny. Naprawdę nie polecam.
Na koniec chciałabym wspomnieć o wypiekach, które można znaleźć w każdej cukierni w Budapeszcie - strudlach z serem, makiem czy owocami. Próbowałam ich oczywiście w Ruszwurm (o czym na początku tego wpisu), ale w zwykłych sieciowych piekarniach zdarzają się też całkiem niezłe, jak np. w Lipóti, gdzie kupiłam pyszny strudel pół na pół z serem i malinami.
ale smakowicie :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Túró Rudi, w każdym smaku, ale najbardziej naturalne:-)
OdpowiedzUsuńNatomiast ciasta węgierskie mnie nie zachwyciły, nadal austriackie wiodą jak dla mnie prym.
Te ciasta, te lody! Same cudowności :)
OdpowiedzUsuńA gdzie dokładnie udać się na kurtosza w Budapeszcie
OdpowiedzUsuń?
Co do lodów - może nam się wydaje, że są niedobre, a dla tego regionu to standardowy smak. Różnie tworzymy te same rzeczy do jedzenia, więc może przywykliśmy po prostu do czegoś innego. Ale lody to tylko deser :)
OdpowiedzUsuńBudapeszt, moje ulubione miasto. bardzo za nim zatesknilam :-)
OdpowiedzUsuń