Niedawno w Warszawie odbyła się trzecia edycja Food Blogger Fest, w której miałam przyjemność uczestniczyć. Przy okazji odwiedziłam też pewne lokale, więc w końcu powstaje kolejna część mojego bardzo subiektywnego i wybiórczego przewodnika pt. "Gdzie zjeść w Warszawie?";) W dodatku już na samej konferencji mieliśmy okazję spróbować różnych dobrych rzeczy. Te, które można zjeść również kiedy indziej, to praliny z Wedla i burgery od Meet Meat.
Kawiarnie (czy raczej pijalnie czekolady) Wedla można znaleźć w wielu miastach, ale to w Warszawie znajduje się siedziba firmy. Kilka razy już w nich byłam, ale chyba jeszcze nie jadłam ich pralin. Szczególnie polecam truflowe kostki z ciemnej czekolady w porzeczkowym pudrze, czekoladki z nadzieniem karmelowym o smaku porzeczkowym oraz kokosowe. Spróbowałam tylko kilku, ale trafiłam na te, które mogłyby się stać moimi ulubionymi, więc muszą być dobre;)
Przed budynkiem, w którym odbywała się konferencja, stanął food truck z napisem Meet Meat, który od razu mnie zaintrygował. Pomyślałam, że jego właściciele wybrali to miejsce na ten dzień, bo spodziewali się wysypu głodnych blogerów;) Ale okazało się, że zaprosili ich organizatorzy i każdy mógł się poczęstować. Jadłam burgera w wersji wegetariańskiej z halloumi, ale ten tradycyjny też był smaczny. Oba wyraziste, ze sporą ilością dodatków i w przyzwoitej bułce. Nie wiem, gdzie na co dzień pojawia się Meet Meat, ale jeśli akurat na nie traficie i będziecie chcieli zjeść coś prostego i (nawet bardzo) sycącego, polecam.
Będąc w Warszawie, nie mogłam nadal omijać Charlotte;) Chciałam w końcu przekonać się, jak tam jest. Wiem, że wszyscy już tam byli, ale nie zaszkodzi przedstawić swojego spojrzenia na to miejsce;) Pierwsze wrażenie nie było zbyt dobre. Spodziewałam się, że wnętrze będzie trochę ładniejsze, a "klimat", który podobno ma to miejsce, natychmiast wyczuwalny. Osławieni kelnerzy, podobno zblazowani i niemili, nie byli tacy źli. Zamówiłam kanapkę z serem kozim, miodem, tymiankiem i roszponką. Podano mi ją szybko, bo leżą już wcześniej zrobione na ladzie pod szybą i poczekałam, aż przygotowane będzie zamówienie koleżanki, tosty francuskie z sokiem pomarańczowym i miodem. Na nie też nie trzeba było długo czekać, choć słyszałam, że w Charlotte często się to zdarza. W smaku wszystko też było bez zarzutu, choć to po prostu klasyczna kompozycja. Do picia polecam herbatę zieloną z różą i lawendą, a także lemoniadę widoczną na poniższym zdjęciu, bo słyszałam, że jest pyszna. Do domu, by wszyscy mogli spróbować czegoś z tego słynnego miejsca;D, zabrałam croissanta cytrynowego i z migdałami, wiśniami i rumem. Pierwszy był trochę za bardzo przypieczony i miał bardzo mało nadzienia, natomiast drugi to już co innego. Ciekawy, bogaty w smaku i porządnie wypełniony dodatkami. Podsumowując, Charlotte mnie nie odstraszyło, choć spodziewałam się różnych niedociągnięć. Wręcz przeciwnie, to przyjemne miejsce, choć jeśli chodzi o jedzenie, nie zachwyciłam się. Dlatego jestem ciekawa, jak smakują inne pozycje z menu, bo na razie nie spróbowałam zbyt wiele.
Na powyższym zdjęciu widać ladę w Christian's BakerHouse. To nowe miejsce na kulinarnej mapie Warszawy, o którym przeczytałam w poprzednim numerze Food&Friends. Spodobała mi się przedstawiona w artykule koncepcja tego lokalu, skupiająca się na pieczywie i wypiekach. Będąc tam w porze zdecydowanie nie porannej, zamiast śniadania wypróbowałam burgera z jagnięciny, z sosem miętowym i fetą (dokładniej to podzieliłyśmy się po pół z koleżanką). Był dobrze doprawiony i wysmażony, a dodatków było sporo i idealnie współgrały z mięsem. Smakowała nam również bułka, chrupiąca z wierzchu i miękka w środku. W menu wypisanym kredą na tablicach, oprócz różnorodnych pozycji śniadaniowych, znajdziemy właśnie różnego typu burgery, a także hot dogi i inne dania. Nie mogłam nie spróbować też jakiegoś ciasta, dlatego zamówiłam polecone przez kelnerką ciasto z musem czekoladowym. Trochę za dużo tego było na raz, więc poprosiłam o zapakowanie go do domu. Zjedliśmy je, gdy było w temperaturze pokojowej, ale najlepsze powinno być po schłodzeniu, nie tak słodkie i bardziej zwarte. Choć i tak było bardzo dobre, dla zrównoważenia smaku przełożone kwaśnym dżemem. Ceny są tam przyzwoite, choć koleżanka zapłaciła 12zł za małą szklankę świeżego soku pomarańczowego, co chyba jest przesadą. Już po odwiedzeniu tego miejsca widziałam niezbyt pochlebne opinie o nim, ale mnie po tej jednej wizycie nawet się spodobało. Obsługa jest tam całkiem dobra, podobało mi się również wnętrze, a samo jedzenie też było niezłe.
Mnim, mnom, ale smakowitości! Az zrobiłam się głodna ;)
OdpowiedzUsuńBrakuje czegoś z włoską kuchnią, może warto wspomnieć o restauracji Doppio, która jak dla mnie serwuje jedną z lepszych pizz w mieście.
OdpowiedzUsuńA ja bym z chęcią zobaczył na tej liście rozdroże i ich najprawdziwszą wuzetkę.
OdpowiedzUsuń