Na początku nie miałam zamiaru pisać o Zbożowej. Byłam tam
już od razu po otwarciu, ale nie za bardzo mi się spodobało. Mimo tego
wybrałam się tam ponownie, łącznie chyba pięć razy. To dlatego, że
przekonał mnie pomysł na lokal, w którym serwuje się tylko zdrowe jedzenie (jest nawet połączony z gabinetem dietetyka). Z
jego smakiem jest różnie, ale na pewno zwraca się tam uwagę na to, by używać
naturalnych składników, mąki pełnoziarnistej, dużej ilości warzyw itd., co jest
dla mnie ważne, choć oczywiście sama nie stosuję się zawsze do tego tak ściśle;) Np.
do niesolenia potraw. Tak jest podobno w Zbożowej, ale na szczęście przeważnie tego
nie czuć, bo zastępowana jest przyprawami czy słonymi produktami, jak suszone
pomidory lub feta. Taki pomysł się chwali, ale nie zawsze efekt jest smaczny,
zwłaszcza że można nie używać samej soli, ale zwykle je się różne produkty,
które ją zawierają (nawet kiedy nie jest to potrzebne) i trudno się odzwyczaić
od słonego smaku. Dlatego po dwóch wizytach wpadłam na pomysł, że przemycę
trochę soli ze sobą, ale na razie nie okazała się potrzebna;)
Ostatnio jadłam przedstawione na zdjęciu powyżej gołąbki z kaszą jaglaną
w liściach szpinaku, z pomidorowym puree z grochu i sałatką. Niestety ich
„gołąbkowatość” polegała na rozłożeniu dość sypkiej (choć dobrze doprawionej)
kaszy jaglanej na jednym liściu i przykryciu jej drugim. Pewnie wynikało to z
tego, że w tym dniu szpinak zastępował jarmuż, który pewnie lepiej sprawdzał
się w tej roli. Puree smakowało jak trzeba, podobnie prosta sałata z pomidorem,
czerwoną cebulą, dressingiem musztardowym i pestkami słonecznika. Dania w
Zbożowej są zwykle spore, a już na pewno wystarczające na lekki i zdrowy obiad,
więc trudno wypróbować coś więcej z menu na dany tydzień, o ile nie pójdzie się
tam jeszcze raz. Ja jednak zdecydowałam się zmieścić jeszcze porcję sernika na
mleku kokosowym, z limonką i trawą cytrynową, bo już wcześniej miałam na niego
ochotę, a nie jadłam jeszcze tam żadnego deseru. Chyba ciasto cieszy się
powodzeniem, bo zwykle jest w menu. Okazało się całkiem niezłe. Spód
przypominał mi w smaku murzynka, którego piecze moja babcia, a masa była dosyć
zbita, niezbyt limonkowa, ale dobra.
Jadłam również bardzo smaczne, widoczne powyżej, tofu różowe
dzięki marynacie na bazie soku z buraków, podane z grillowanymi brokułami i
szparagami, komosą ryżową i sałatą z cytrynowym dressingiem. Tofu było
wyraziste, odpowiednio doprawione, a
dodatki naprawdę dobrze dobrane. Zamówiłam do tego pyszny świeżo wyciskany
sok buraków, marchwi, selera i jabłek, podobnie jak poprzednim razem do razowych
knedli z batatów z truskawkami, które widać na poniższym zdjęciu. W Zbożowej zwykle do takich dań nie używa się
cukru, a słodzi się je owocami i ciemną czekoladą. Mnie to odpowiada. Truskawki
były dojrzałe, a czekolada również robiła swoje, choć oczywiście ktoś, kto
uznaje tylko konkretnie słodkie słodkości mógłby narzekać;) Jakiś czas temu zamówiłam też
pełnoziarniste naleśniki z serem, bananem i pomarańczą i również polane były
jogurtem naturalnym i posypane czekoladą.
Innym razem jadłam falafele obtoczone w sezamie, z pietruszkowym pesto, pęczakiem, surówką z kapusty i rukolą. Pieczone kulki z ciecierzycy były bardzo
puszyste i sycące, ale… wyjątkowo niesmaczne. Gorzkie i słabo doprawione. Na
szczęście proste dodatki trochę poprawiły to danie, ale i tak sporo zostawiłam.
Wtedy też spróbowałam sałatki z rukoli, cukinii, marchwi i soczewicy oraz
razowej tarty z kiszoną kapustą. Zaczęłam żałować, że to nie ja je zamówiłam.
Spód tarty był wprawdzie trochę zbyt mocno spieczony, farsz w ogóle się go nie
trzymał i składał się w zasadzie tylko z kapusty, ale dało się ją zjeść, bo
była dosyć smaczna. Z kolei sałatka przypadła mi do gustu najbardziej,
zwłaszcza po doprawieniu jej szczyptą pieprzu. Jej składniki dobrze do siebie
pasowały, do tego była bardzo zdrowa i sycąca. Pamiętam, że chyba za pierwszym
razem jadłam również bardzo dobrą sałatkę z chrupiącej rzepy, jabłka i orkiszu ugotowanego al dente. Przyzwoita była również zupa z fasolą mung, której trochę spróbowałam.
Na zakończenie warto wspomnieć, że menu w Zbożowej jest inne na każdy tydzień i zapisywane na tablicy. Zawsze można znaleźć w nim po dwie zupy, sałatki i tarty oraz kilka dań głównych, wśród których pojawiają się np. wegetariańskie burgery, ryby, dania z ryżu, warzyw strączkowych czy kaszy, makarony, risotta, szaszłyki, razowe pierogi. Dodatkowo wśród propozycji znajduje się danie dnia, codziennie w innym kolorze. To ciekawy pomysł na zwrócenie uwagi na składniki odżywcze, które zawierają warzywa w danym kolorze i poprawienie nastroju;) Ponadto do picia oprócz wody itd. można wybrać m.in. kawę żołędziową (specyficzna, próbowałam), odżywcze smoothies, ziołowe herbaty, soki z ciekawymi dodatkami. Z kolei wystrój jest prosty - może nawet za prosty - i utrzymany w biało-zielonkawej kolorystyce. Jest tam całkiem przyjemnie, a biorąc jeszcze pod uwagę to poczucie, że je się coś dobrego dla organizmu, ma się ochotę tam wracać, chociaż od czasu do czasu podawane tam potrawy zawodzą. Wiadomo, że nie zawsze da się połączyć walory zdrowotne z idealnym smakiem. Przeważnie to się jednak udaje, choć i tak warto by było po prostu ograniczyć się w komponowaniu menu do najlepszych, raczej tych wypróbowanych dań.
Jedzenie: 4/5
Jedzenie: 4/5
Cena/jakość: 4
Obsługa: 3
Wystrój: 2
Zbożowa
ul. Roosevelta 7, Łódź
Byłam w Zbożowej dwa razy, zgadzam się całkowicie z Twoją opinią!
OdpowiedzUsuń