Ostatnią ciepłą sobotę tej jesieni udało mi się przeznaczyć
na wyjazd do Warszawy. Przecież to tylko 130km od Łodzi, więc podróż trwa ok.
1,5 godziny i nie pozwala się zbytnio zmęczyć;) Bez problemu można zdążyć zjeść
tam pierwsze lub drugie śniadanie. Ja wybrałam SAM Kameralny Kompleks
Gastronomiczny, żeby przekonać się, jak ten coraz bardziej znany lokal wygląda
w rzeczywistości. Nie chodzi mi oczywiście o wnętrze, które jest raczej skromne,
ale o atmosferę i sposób połączenia lokalu z mini delikatesami. No i oczywiście
samo jedzenie.
Na szczęście po dotarciu na miejsce udało nam się go spróbować, choć prawie zrezygnowaliśmy z czekania na wolny stolik. W końcu miejsce się znalazło i mogliśmy złożyć zamówienie u bardzo miłej kelnerki. Ja wybrałam bajgla z pieczoną wołowiną i sosem z chili, który otrzymałam nadspodziewanie szybko. Był pyszny. Może smakował mi aż tak, bo byłam głodna, ale raczej nie mogłam pomylić się co do tego, że był miękki, świetnie upieczony i wypełniony fajnymi składnikami. Spróbowałam też odrobinę szakszuki i śniadania marokańskiego, na które składa się kromka żytniego chleba z jajkiem sadzonym i awokado. Te pozycje w menu cieszą się dużym powodzeniem i widziałam je w kilku internetowych relacjach z tego lokalu, ale na mnie nie zrobiły wielkiego wrażenia – były zbyt słabo doprawione. Generalnie jednak jedzenie bardzo mi smakowało – trzeba wziąć też pod uwagę sfotografowane następnego dnia w domu pieczywo kupione w sklepiku, do którego prowadzą schody w dół, prosto z sali. Zdecydowałam się na trójkątny chleb żytni z cynamonem i jeszcze ciepły zwykły żytni na zakwasie oraz malutkie drożdżówki z różą, które podobno robią furorę. Mnie też smakowały: były delikatne, świeże i aromatyczne, choć spodziewałam się większych fajerwerków;) Za to chleb na zakwasie zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu, szkoda, że nie mogę częściej odwiedzać tego miejsca.
Kilka razy czytałam o lodziarni Limoni, a zwłaszcza o
tamtejszym dużym wyborze smaków lodów. Buraczkowe są mało słodkie i niezbyt
smaczne raczej z tego powodu, a nie przez związek z pewnym warzywem;) Z kolei
bazyliowo-cytrynowe i migdałowe udały im się w większym stopniu. Kulka kosztuje
4 zł, czytałam, że zwykle są one bardzo duże, ale chyba a) to nie jest prawda (zwłaszcza
w stosunku do tych w Łodzi;D) lub b) sprzedawca tym razem nie był tak miły;)
Dopiero
wieczorem znalazł się czas na wizytę w restauracji – wybrałam Bezgraniczną, by
mieć możliwość wyboru dań z różnych stron świata. Ale zanim zasiądzie się do
stołu trzeba w ogóle trafić na miejsce, co wcale nie jest takie proste w
przypadku lokalu, który mieści się w jakimś biurowcu i nie jest zbyt dobrze
oznaczony;) W końcu jednak poszukiwania skończyły się sukcesem i można było
zająć się wyborem dań. W międzyczasie oczywiście przyjrzałam się wystrojowi,
który każdym szczegółem nawiązuje do podróży i może robić wrażenie. Podobało mi
się, że każdy stół ma blat ozdobiony mapą. Niebawem wylądowały na nich
przystawki i zupy. Ja jadłam widoczne powyżej rybne ceviche, które w miarę mi smakowały, ale
porcja była zdecydowanie za duża na przystawkę. Tajska Tom Yum okazała się
smaczna, ale prawie nie zawierała dodatków, natomiast wietnamska Sup Ca Ri z
wołowiną, mlekiem kokosowym, curry, marchewką i ziemniakami, której spróbowałam
dwa razy, była niezła, o wyczuwalnym mięsnym smaku. Niestety zgrzyt nastąpił, kiedy
jeszcze kończyliśmy te dania: kelnerka bardzo szybko przyniosła resztę
zamówionych potraw, które musiały chwilę poczekać i na pewno stygły. Ja
zdecydowałam się na Jamaica Me Crazy – krewetki (ściślej 7 dość małych) w sosie
curry podane z frytkami ze słodkich ziemniaków. Te ostatnie były bardzo ciekawe
w smaku, ale zabrakło mi odrobiny soli do nich. Całość jednak można uznać
za udaną. Natomiast indyjski Butter
Chicken – kurczak w aromatycznym sosie - przytłaczał smakiem kardamonu, choć
trzeba przyznać, że był dość intrygujący. „Zwyczajne” danie, jakim jest
cheeseburger wypadło chyba najlepiej: mięso smakowało bardzo wyraziście, a dodatków było sporo.
Po
daniu głównym przychodzi czas na deser, dlatego trzeba było spróbować co
nieco;) Zamówiłam pochodzący z Kolumbii mleczny budyń z cynamonem i wiórkami
kokosowymi o nazwie Natilla, który widać poniżej. Spodziewałam się może czegoś ciepłego, ale okazało
się, że jest to bardzo słodki, stężały deser, który był tylko posypany
cynamonem. Spróbowałam też sernika, który wg mnie był tylko poprawny, oraz
lodów kukurydzianych podanych z malezyjskimi Kuih Kodok, czyli okrągłymi
racuszkami z bananem w środku. Ten ostatni deser był chyba najlepszy – wyraźnie
wyczuwało się smak kukurydzy, który wcale nie przeszkadzał, a podane na ciepło
kuleczki dobrze pasowały do lodów. Po wypróbowaniu tylu pozycji z dość
krótkiego menu mogę polecić to miejsce, jeśli ktoś wybiera się do Warszawy lub
jeszcze do niego nie trafił;)
ojeeeej, Justyna, ile jedzenia!:) w ciągu jednego dnia?
OdpowiedzUsuńmarzy mi się śniadanie w takim lokalu.
No wiesz, zjedliśmy tam śniadanie i kolację przecież:D Właśnie, no i żeby takie miejsce było w Łodzi:)
Usuńno to fajna wycieczke mialas:)
OdpowiedzUsuńZjadłabym dobrego bajgla :)
OdpowiedzUsuńnawet nie wiedzialam ze jest takie fajne miejsce w wawce, ale Ty na prawde duzo zjadlas, ja jestem pokaznych gabarytow, ale na ten wieczor to bym nawet polowy tego nie wciagnela. Lui
OdpowiedzUsuńLody kukurydziane? Chyba będę musiała się na nie wybrać, bo mnie zaintrygowały.
OdpowiedzUsuńJak ktoś lubi polskie potrawy to na podwalu jest Zapiecek, mają naprawdę fajne jedzenie, można zamówić świetne miksy pierogów a całość cenowo wypada fajnie.
OdpowiedzUsuńja z fajnych niedrogich i klimatycznych miejsc polecam olive garden przy rondzie onz :)
OdpowiedzUsuńJa bardzo lubię chodzić do baru sushi Besuto na Nowym Świecie - najsmaczniejsze sushi w całej Warszawie, a odwiedziłam już wiele restauracji z japońskim jedzeniem (którego jestem wielką fanką już od wielu lat).
OdpowiedzUsuńObsługa bardzo miła i sympatyczna, wystrój też ok.
I co miesiąc urządzają sushi night kiedy to można najeść się sushi do syta ;) Bardzo fajny event - w tym miesiącu zamierzam się ponownie tam wybrać.
Rozdroże na Ujazdowskich, kameralna knajpka, zarówno na obiad (baaardzo spore porcje) jak i deser (koniecznie wuzetka!). Klimat jaki panuje w środku jest nie do opisania, a dzięki doskonałej obsłudze, można miło spędzić czas. I Łazienki blisko, więc spacer jak najbardziej wskazany.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Super zdjecia i post ;) Na pewno pomysle, czy nie wpasc do niektorych z tych miejscówek (:
OdpowiedzUsuńHmm ale wszystko apetycznie wygląda!Muszę wyciagnać chłopaka dziś na jedzenie na mieście!!
OdpowiedzUsuńNigdy nie słyszałam o lodach kukurydzianych ;x
OdpowiedzUsuńMój mężczyzna zabrał mnie ostatnio w fajne miejsce na ulicy Zgoda do restauracji Pianka i nie zawiódł mnie ze swoim pomysłem ;) Przyjemna atmosfera, i przepyszne piwo prosto z tanka :)))
OdpowiedzUsuńJak to gdzie? W sushi wesoła! To miejsce dla każdego smakosza sushi.
OdpowiedzUsuń